Ale było ślisko
I już kolejna wyprawa beskidzkimi szlakami za nami. Tym razem pogoda zafundowała nam zasadniczą zmianę, czyli lało przed, w trakcie i na koniec wyprawy. Było tak ślisko, że normalnie przejezdne na ośce trasy sprawiały duży kłopot i już na samym początku nastąpił efekt domina, czyli po ugrzęźnięciu jednego samochodu, następne wpadały w ta samą pułapkę. Taki obrót sprawy nie wcale nie przeszkadzał załogom, a wręcz odwrotnie od początku wszyscy współpracowali w pełni się integrując. W ruch poszły wyciągarki, liny, zblocza i co najważniejsze głowy. Wspólnymi siłami i pomysłami i po solidnym teście wyciągarki Zbyszka z Patrola, wykaraskaliśmy się z opresji i z dużą obsuwą, ale jednak dotarliśmy na ognisko.
Druga cześć trasy mimo głębokich rozlewisk okazała się znacznie łatwiejsza, a po porannej zaprawie nikt już nie szukał dodatkowych wrażeń w głębokich jarach.
W międzyczasie chmury się podniosły i zobaczyliśmy urocze oblicze Beskidów.
Wieczorem przy grillu zasłużeni „dmuchali” w trąbitę, a Markowi udało się nawet wydobyć z niej melodię.
Drugi dzień powitał nas ciepłym porankiem więc tradycyjnie rozpoczęliśmy od śniadania w plenerze. Krótki test toru przez Tomka i prawie bok Bartka ostudził poranne zapały i Jaro i Wojtek postanowili dłużej odpocząć po solidnym śniadaniu 🙂 .
Z resztą załóg ruszyliśmy na trasę i znowu było ślisko. Normalnie przejezdny trawers okazał się na tyle obślizgły, że wyciągarka znowu poszła w ruch, a kolejne wzniesienia trzeba było pokonywać na pełnych obrotach, żeby opony mogły się czyścić z błota. Cóż wniosek prosty, następnym razem na takie warunki założymy MT-ki.
Po drodze, Patrol Zbyszka „stracił” koło i dzięki pełnej współpracy (trzech pracowało, reszta patrzyła 🙂 – pies też) udało się koło wymienić.
W miarę planowo udało się dotrzeć do Lanckorony, gdzie oczywiście o sobie przypomniał deszcz. Zrezygnowaliśmy ze zwiedzania zamku i wylądowaliśmy na dobrej kawie w Cafe Pensjonat.
Tutaj pożegnali się już prawie wszyscy i tylko z załogą Mercedesa dotarliśmy do Kalwarii, gdzie w strugach deszczu zwiedziliśmy cześć zabudowań klasztornych. Cóż wszystko co dobre kiedyś się kończy i tutaj musieliśmy się pożegnać, ale podobnie jak z innymi załogami, z opcją, że jeszcze spotkamy się na trasie…,
Zatem do zobaczenia i szykujcie maszyny na następne Beskidzkie 4×4 – nowe trasy w przygotowaniu.